top of page

Droga ropa, czyli dlaczego COVID-19 wygrywa z ekonomią

10 grudnia 2021

Cena paliwa na stacji, która przekroczyła 6 zł za litr, stała się istotnym tematem rozmów Polaków oraz jednym  motorów napędzających inflację. Co prawda, wbrew temu, co można by sądzić, cena ta nie jest jakąś apokalipsą dla gospodarki i domowych budżetów, bowiem w latach 2009-2013 cena paliwa oscylowała  tej psychologicznej bariery (wtedy problemem była cena ropy dochodząca do 140 USD za baryłkę) przy nieporównanie niższej sile nabywczej. Niemniej jednak obecnie relatywnie droga ropa i drogie produkty ropopochodne szokują. Na zdrowy rozum to nie miało prawa się zdarzyć…

Koniec pewnego złudzenia


Epoka taniej ropy rozpoczęła się w 2014 roku kiedy administracja Baracka Obamy postanowiła dopuścić Iran na światowe rynki, a dodatkowo sytuacja na Bliskim Wschodnie na tyle się ustabilizowała, że szerokim strumieniem płynęła także ropa iracka. Najważniejsza jednak zmiana zaszła w USA: rewolucja łupkowa sprawiła, że Stany z największego importera ropy i gazu stały się tych surowców eksporterem, agresywnie zdobywając rynek tak dla rop,y jak i LNG. Dodatkowo kończył się kryzys zapoczątkowany w 2008 r., a na horyzoncie pojawiła się polityka klimatyczna, dekarbonizacja.  Wydawało się, że  oscylująca pomiędzy 30 a 40 USD za baryłkę ropa zapewni nam niskie ceny paliw  w detalu: w Polsce w latach 2014-15 benzyna kosztowała 4,7 – 4,8 złotego, żeby dopiero w 2018 r. przekroczyć próg 5 zł.

Wydawało się – nie bez podstaw – że tak już zostanie.  W poglądzie tym mogły utwierdzać pierwsze dni stycznia 2020 r., kiedy to w amerykańskim ataku rakietowym zginął jeden z irańskich dostojników. Zapowiedziom srogiej zemsty teoretycznie powinien towarzyszyć rajd ceny ropy na rynkach, tymczasem wzrosła ona przejściowo o 3%, po czym wróciła do stanu sprzed wydarzeń. Wydawało się, iż epoka ropy, surowca wrażliwego na pozaekonomiczne,  w tym polityczne czy naturalne wydarzenia bezpowrotnie minęła. Mało tego, o ropie jako surowcu „schodzącym” mówili sami szefowie naftowych gigantów, szykujący je do energetycznej transformacji kierunku czystej energii.

I znowu wydawało się, że globalna pandemia ropę tylko dobije. W marcu i kwietniu 2020 r., kiedy w zasadzie zamarł ruch lotniczy i morski, a lockdowny i praca zdalna zmniejszały mobilność indywidualną oraz komunikację miejską, cena ropy sięgnęła dna. W pewnym momencie jej cena w kontraktach  wynosiła -3 USD, tzn. producenci byli gotowi dopłacić, żeby tylko ktoś ją odebrał.  W normalnych warunkach realnie kosztowała 14 USD, a więc  najniżej od dwu dekad. Także krajowi producenci odczuwali skutki dramatycznego zatrzymania gospodarki i życia społecznego: sam Orlen informował o oferowaniu paliw na stacjach w zasadzie bez marży, co z jednej strony miało ratować gospodarkę polską przed recesją i pomagać w walce z pandemią poprzez obniżenie cen transportu, zaś z drugiej   wspierać popyt krajowy na paliwa. Wtedy na stacjach zobaczyliśmy od lat niewidziane ceny poniżej 4 zł.

Sielanka skończyła się dokładnie 7 kwietnia 2020 r., kiedy ropa rozpoczęła swój rajd z 14 USD aby dojść do 85 USD  w październiku br.  Rakietowe przyspieszenie cen  nastąpiło z kolei w grudniu ubiegłego roku,  dokładnie w dniu, w którym ogłoszono, iż szczepionka na koronawirusa jest gotowa i wkrótce znajdzie się w sprzedaży. Światowa gospodarka zdyskontowała wtedy wszystkie optymistyczne sygnały zdrowotne i ekonomiczne, zakładając, że szczepionki zlikwidują problem pandemii i globalny rynek będzie się rozwijać w sposób niezakłócony. W efekcie skokowo wzrósł popyt na wszelkie surowce energetyczne w odbijających po pandemii Chinach, a jednocześnie państwa OPEC w sytuacji lecących w dół cen wreszcie uzgodniły cięcia w produkcji i w sytuacji wzrostu popytu oraz cen wcale nie są skłonne do jej zwiększania. Przeciwnie, chcą utrzymywać poziom cen na wysokim pułapie.


Im gorzej, tym lepiej (dla konsumenta)

W efekcie znaleźliśmy się w paradoksalnej sytuacji:  złe wiadomości o nowych wariantach COVID-19 okazują się być dobrą informacją dla konsumentów, bowiem wówczas cena ropy gwałtownie spada, zaś im z pandemią lepiej, tym bardziej dramatyczna staje się sytuacja na rynku paliw i energii. W szczycie energetycznej i cenowej paniki na rynkach surowcowych informacja o nowym wariancie wirusa, Omikron, zbiła notowania o 10 USD za baryłkę w perspektywie kolejnych zamknięć, lockdownów i paraliżu gospodarki światowej.  Do tego ograniczenie dostaw gazu z Rosji, co spowodowało zastępowanie go gdzie się tylko da ropą, właśnie dopełniło obrazu ziszczenia się wszystkich czynników ryzyka.

Warto odnieść się do jednej prognozy – Morgan Stanley zapowiedział wzrost cen ropy da poziomu 150 USD za baryłkę.  Traktowałbym ją bardzo sceptycznie. Schyłek ropy wydaje się przesądzony nawet nie tyle z powodów gospodarczych, co regulacyjnych – Zielony Ład, neutralność klimatyczna UE do 2050 r. (i w dalszych horyzontach deklarowana również przez inne kraje), wreszcie zapowiedz podpisania w czasie COP26 m.in. przez Polskę zakazu sprzedaży pojazdów spalinowych sprawia, że zapotrzebowanie musi maleć. Oczywiście  producenci ropy mają diabelską alternatywę: z jednej strony niecałe 15 lat na wyciśnięcie z tego rynku wszystkiego, co się da, z drugiej – w sytuacji, kiedy udział pojazdów elektrycznych rośnie o kilkaset procent rocznie (w  Polsce o 200%!) każda złotówka więcej na litrze czyni bardziej ekonomicznym pojazd elektryczny. Tak więc zbyt silne przyspieszanie przez karpie Bożego Narodzenia może być bardzo ryzykowne.


dr Dawid Piekarz

Wiceprezes Instytutu Staszica

bottom of page