23 stycznia b.r. Federalny Trybunał Konstytucyjny orzekł, że partia Die Heimat (dawniej: NPD) zostaje na sześć lat wykluczona z finansowania przez państwo. Wyrok TK w tej sprawie rozbudził nadzieje tych, którzy od kilku tygodni intensywnie lobbują na rzecz uruchomienia procedury delegalizacyjnej względem Alternatywy dla Niemiec (AfD), ale i zrodził pytania jak daleko może się posunąć niemiecka demokracja by w zgodzie z własnymi zasadami i praworządnością wykluczyć z partyjnego biegu ugrupowanie zajmujące drugie miejsce w sondażach ogólnoniemieckich i pierwsze w landach wschodnich.
AfD na drugiej pozycji
Za siedem miesięcy mieszkańcy trzech landów wschodnich: Brandenburgii, Turyngii i Saksonii wybiorą nowe parlamenty swoich krajów związkowych. Liderami sondaży w tych landach od kilku miesięcy niezmiennie pozostaje Alternatywa dla Niemiec, która wg. ostatnich danych w Saksonii może liczyć [po uśrednieniu wszystkich ostatnich sondaży, vide: dawum.de] na 34 proc. głosów, w Brandenburgii – na 29,8 proc. i na 33,3 proc. w Turyngii.
W skali całych Niemiec AfD zajmuje drugie miejsce po CDU z wynikiem 22 proc. Hipotetycznie, gdyby wybory do Bundestagu odbyły się w najbliższą niedzielę, to przeliczając wyniki sondażowe, AfD dostałoby w niemieckim parlamencie 173 z 630 miejsc, CDU/CSU-244, SPD-109, Zieloni-104, a progu wyborczego nie przekroczyliby ani liberałowie (FDP) ani mocno ostatnio poturbowani odejściem Sahry Wagenknecht neo-postkomuniści z Linke.
Patrząc tylko po samych wynikach sondażowych widać jak długą drogę przebyło AfD od chwili powstania w 2013 r do dziś. Z partii protestu, zbudowanej na kontestacji polityki euro, do okrzepłej już parlamentarnie i wybieralnej dla sporej części niemieckiego społeczeństwa partii adekwatnie do swojej nazwy wychodzącej z ofertą alternatywną nie tylko do projektu aktualnie urzędującego rządu, ale i chadeków zasiadających tymczasowo w ławach opozycji. Ostatnie sukcesy AfD datowano na szczyt kryzysu migracyjnego pod rządami Angeli Merkel, do której nie bez przyczyny przylgnął przydomek matki chrzestnej AfD. Politycy AfD od przełomu lat 2025/16 konsekwentnie zaczęli czasu budować swój wizerunek jako partii antyimigracyjnej, ale i prorosyjskiej. Oba te elementy przetrwały i są nadal żywotnie widoczne zarówno w programie jak i działaniach AfD i wypowiedziach jej liderów.
Imigracja – bolączka dla Scholza, paliwo dla AfD
O żywotności tego drugiego elementu można się było przekonać 18 stycznia b.r., kiedy w Bundestagu 605 głosami odrzucono wniosek AfD zatytułowany: "Odpowiedzialność Niemiec za pokój w Europie - inicjatywa pokojowa z gwarancjami bezpieczeństwa dla Ukrainy i Rosji". Klub parlamentarny AfD złożył jednocześnie wniosek o "Proporcjonalną pomoc nadzwyczajną dla Ukrainy - bez finansowania odbudowy z [funduszu] niemieckiej pomocy rozwojowej". Posłowie AfD zaproponowali w nim m.in. "powiązanie politycznego, wojskowego i finansowego wsparcia dla Ukrainy z gotowością Kijowa do poważnych rozmów pokojowych i zażądanie gotowości do rozmów z Rosją". Inne żądania obejmowały wysłanie delegacji pokojowej OBWE, stopniowe "wycofanie rosyjskich sił zbrojnych z terytorium Ukrainy do stanu sprzed 24 lutego 2022 r. przy jednoczesnym stopniowym zmniejszaniu wsparcia wojskowego dla Ukrainy" oraz w dłuższej perspektywie - uprzywilejowane partnerstwo w UE dla Ukrainy, ale bez członkostwa w UE lub NATO.
Debata dotycząca obu wątków przebiegła burzliwie i zazębiała się z przeprowadzoną tego samego dnia na wniosek FDP/SPD i Zielonych dyskusją nad ujawnionym przez niemiecki magazyn śledczy „Correctiv”, tajnym spotkaniem, podczas którego przedstawiciele skrajnej prawicy, w tym politycy AfD rozmawiali o tzw. planie remigracji dla Niemiec.
I tu pojawia się wspomniany wcześnie drugi element – polityka imigracyjna. To, co jest bolączką dla rządu Olafa Scholza, dla AfD stało się paliwem politycznym nie mniej wybuchowym niż za czasu szczytu kryzysu uchodźczego. Od wielu miesięcy AfD wytykał rządowi federalnemu, że jego polityka względem migrantów jest nieskuteczna i szkodzi państwu. Na szczeblu rządowym podjęto kilka inicjatyw mających nadać polityce migracyjnej Berlina jakiś kształt, tak by przeciążone coraz mocniej jej skutkami społeczeństwo odczuło poprawę. Poprawy jednak nie ma. Są plany przyspieszonej naturalizacji dla wybranych imigrantów, są też pewne obostrzenia skierowane względem tych, którzy nie zamierzają się zasymilować pod względem wyznawanych wartości [np. poszanowania praw kobiet, równości kobiety i mężczyzny, wolności religijnej, ale i uznania prawa państwa Izrael do niepodległości i samostanowienia] i kto naruszy kanon preferowany przez rząd nie będzie mógł liczyć na akceptację wniosku azylowego etc. A zatem rząd rozumiejąc wrażliwość i wybuchowość tematu imigracji z jednej strony stara się reformami wytrącić oręż z rąk AfD, ale z drugiej strony zbyt wolno realizuje projekt restrykcji finansowych względem osób, które mówiąc wprost „wiszą na kroplówce socjalnej państwa”. A to tego typu reform domaga się w pierwszej kolejności niemieckie społeczeństwo (często sfrustrowane tym, że z pracy trudniej się utrzymać niż z pomocy socjalnej) i zaczyna coraz bardziej skręcać w prawo ulegając retoryce AfD.
Delegalizacja – nie taka łatwa sprawa
Ujawnienie przez magazyn „Correctiv” szczegółów tajnego spotkania z udziałem biznesmenów, działaczy politycznych, członków AfD, ale i chadeckiej (jeszcze) Werte Union, spotkania, które odbyło się pod koniec listopada ub.r., ale o którym poinformowano dopiero w styczniu tego roku, mogło być pewnym przełomem dla postrzegania AfD. Spotkanie dotyczyło planu „remigracji” i „wysiedlenia milionów ludzi z Niemiec”, przy czym wysiedleniu mieliby podlegać zarówno obcokrajowcy jak i osoby z niemieckim paszportem.
Kryterium wysiedlenia bądź pozwolenia na pobyt byłoby to czy dana osoba szanuje niemieckie wartości, czy jest zasymilowana, pracuje, nie sprawia kłopotów natury prawno-przestępczej etc. Udział członków AfD w spotkaniu poświęconym tak wrażliwemu tematowi otworzyło nowy rozdział w debacie o zasadności delegalizacji AfD. Zwolennicy delegalizacji podkreślali, że sam temat remigracji i jego ujęcie daje podstawy prawne do wystosowania wniosku do Trybunału Konstytucyjnego o wszczęcie procedury zbadania możliwego zakazania działalności AfD. Politycy w większości zareagowali sceptycznie wskazując, że lepiej by było pokonać argumenty AfD w walce politycznej a nie z pomocą zakazów, ale wśród parlamentarzystów znalazło się 49 chętnych do podpisania wniosku (wymagana liczba głosów to 37 w tym przypadku). Na razie deklaracja chęci została wyrażona w sondzie przeprowadzonej przez dziennik TAZ, ale po liczbie zwolenników widać, że tego typu procedura w Bundestagu byłaby już możliwa do przeprowadzenia. Pytanie, czy niemieccy parlamentarzyści będą skłonni ryzykować fiaskiem swojego wniosku przed Trybunałem Konstytucyjnym, co miało ostatnio miejsce w przypadku wniosku o delegalizację NPD w 2017, który został wtedy odrzucony. Co się tyczy ostatniego wyroku ws. Die Heimat, zapadł w sprawie o czasowe odebranie środków z kasy państwa, a nie delegalizacji.
W ogłoszonym 23 stycznia wyroku Drugiego Senatu Federalnego Trybunału Konstytucyjnego orzeczono, że partia Die Heimat (Ojczyzna), do czerwca 2023 r znana jako Narodowo-Demokratyczna Partia Niemiec (NPD) została wykluczona z finansowania przez państwo na mocy art. 18 ustawy o partiach politycznych na okres sześciu lat.
Jak uzasadniono:
Artykuł 21 (3) ust.1 Ustawy Zasadniczej przewiduje wykluczenie partii antykonstytucyjnych z częściowego finansowania przez państwo. Partie są wykluczane, jeśli ich cele lub zachowanie ich zwolenników mają na celu naruszenie lub wyeliminowanie wolnego demokratycznego porządku podstawowego lub zagrażają istnieniu Republiki Federalnej Niemiec. Na tej podstawie Bundestag, Bundesrat i rząd federalny zażądały wykluczenia partii Die Heimat z państwowego finansowania partyjnego.
Przesłanki wykluczenia z finansowania partii zgodnie z art. 21 ust. 3 zd. 1 Ustawy Zasadniczej zostały spełnione: Partia Die Heimat lekceważy wolnościowo-demokratyczny porządek podstawowy i zgodnie ze swoimi celami oraz zachowaniem swoich członków i zwolenników jest nastawiona na jego likwidację. Dąży do zastąpienia istniejącego porządku konstytucyjnego autorytarnym państwem opartym na etnicznej "wspólnocie ludowej".
Jej koncepcja polityczna lekceważy godność ludzką wszystkich tych, którzy nie należą do etnicznej "wspólnoty ludowej", a także jest niezgodna z zasadą demokracji. O tym, że partia Die Heimat jest nastawiona na eliminację wolnego demokratycznego porządku podstawowego, świadczy w szczególności jej struktura organizacyjna, jej regularny udział w wyborach i innych działaniach, a także jej powiązania z krajowymi i międzynarodowymi radykalnymi podmiotami prawicowymi. Decyzja była jednogłośna.
Wyrok w sprawie Die Heimat zapadł w czasie, gdy ulicami niemieckich miast prawie codziennie przechodzą manifestacje przeciw „skrajnej prawicy”, w Bundestagu dopiero co odbyła się na wniosek partii wchodzących w skład koalicji rządowej debata nad AfD, a temat ewentualnej procedury delegalizacji tej partii stał się wszechobecny. Czy odebranie środków jednej partii oskarżanej o hołdowanie koncepcjom niezgodnym z demokracją może rzutować na wszczęcie procedury delegalizacyjnej innej partii, dodajmy – takiej, która ma swoich reprezentantów w Bundestagu i landtagach a w sondażach bije na głowę partię kanclerza Olafa Scholza, o Zielonych i liberałach nie wspominając?
Ostrożnie z analogią
Eksperci zalecają ostrożność w porównywaniu AfD do Heimat (NPD), ale analizując samą procedurę zastosowano względem Heimat przyznają, że wymogi dotyczące zakazu działalności partii i wykluczenia z finansowania są niemal identyczne. Jedyną różnicą jest to, że w przypadku zakazu partii wymagana jest jej pewna siła (potencjał). Jeśli potencjał - tak jak w przypadku AfD - jestjest jasno określony (sondaże, reprezentacja w parlamencie centralnym i krajowych etc.), politycy federalni mają swobodę wyboru, czy chcą wnioskować o delegalizację czy wykluczenie finansowe partii. Poza tym, nie chodzi wyłącznie o partyjne programy i wyborcze danej partii, ale również jej „rzeczywiste cele" wraz z konkretnymi przykładami zachowania się i wypowiedzi jej czołowych polityków, które wypowiedziane publicznie przestają być prywatnymi, co jak podkreślają eksperci – w przypadku np. licznych wypowiedzi Björna Höckego z Turyngii (mających np. wydźwięk niekonstytucyjny), miałoby znaczenie w postępowaniu przeciw AfD. Z drugiej strony – postepowanie ws. delegalizacji mogłoby zakończyć się fiaskiem w razie najmniejszych wątpliwości, co stanowi spore ryzyko dla ewentualnego wnioskodawcy, którym w myśl konstytucji może być Bundestag, Bundesrat i rząd federalny.
Kompromitacja wynikająca z niepowodzenia starań o delegalizację mogłaby zadziałać mobilizująco, zwłaszcza na elektorat niezdecydowany. Jak na razie marsze przeciw „skrajnej prawicy” wycelowane de facto w AfD oraz demaskująca plan remigracji publikacja niemieckich dziennikarzy, nieznacznie poruszyły słupki sondażowe, a na wschodzie Niemiec nie odnotowano żadnej reakcji. W poszukiwaniu odpowiedzi na przyczynę braku reakcji należałoby zwrócić uwagę na preferencje części niemieckiego społeczeństwa, dla której wizja remigracji bardziej niż z brunatnym piętnem kojarzy się z przywróceniem ładu, gdzie osoby przybywające do kraju są zdolne podjąć w nim pracę i przyczyniać się do podniesienia PKB. Tymczasem przekaz jest inny – z jednej strony wiele się mówi o braku rąk do pracy, a z drugiej – jeszcze więcej o konieczności utrzymania setek tysięcy imigrantów, którzy z różnych powodów nie podejmują pracy. Zdaje się, że ta grupa sfrustrowanych zastanym stanem rzeczy wyborców niknie z radarów Berlina. Bez dotarcia do tych ludzi i zdiagnozowania ich problemów będzie można wyłącznie maskować ich obecność kolejnymi manifestacjami „przeciw skrajnej prawicy”.
Olga Doleśniak-Harczuk
Ekspertka Instytutu Staszica