24 lipca 2020
Grzegorz Schetyna powiedział kiedyś, że „wybory wygrywa się w Końskich, a nie w Wilanowie”. Chodziło wówczas o konieczność przejęcia pewnej części elektoratu z mniejszych miast, a nawet wsi – krótko mówiąc z prowincji. To stwierdzenie postanowiono wykorzystać przy okazji starcia Rafała Trzaskowskiego i Andrzeja Dudy przed drugą turą wyborów i właśnie w Końskich zorganizować debatę. Problem polega jednak na tym, że Grzegorz Schetyna nie do końca miał rację. Wybory bowiem, coraz częściej wygrywa się… w Internecie.
Wizerunek ważniejszy od programu?
Obok programu partii, wizerunek ugrupowania oraz poszczególnych polityków jest tym, co wyróżnia poszczególne formacje na scenie politycznej. Coraz częściej to właśnie wizerunek polityczny, a nie koncepcje zawarte w programie wyborczym decydują o poparciu wyborców i głosie oddanym w wyborach.
Co ciekawe, zarówno pięć lat temu, jak i teraz niczym bumerang wraz z wyborami wróciła debata dotycząca bezpieczeństwa w Internecie i prawa do prywatności. Najbardziej szokujące jest to, że w ciągu tych pięciu lat, w kwestii świadomości użytkowników niestety niewiele się zmieniło. Informacje dotyczące naszych poglądów, preferencji politycznych, to nie jest jakaś tajna wiedza, którą ktoś podstępnie nam wykrada, ale są to najczęściej dane, które użytkownicy często sami wrzucali na swoje profile. Wystarczy przejrzeć chociażby facebookowe profile swoich znajomych z dnia wyborów prezydenckich. Spora część z nich zamieściła tego dnia wpis nie pozostawiający złudzeń w kwestii swoich wyborczych preferencji. Wyborcy Rafała Trzaskowskiego pisali na przykład: „Trzask! I głos oddany”, albo „Trzasnęło przy urnie”. Z kolei wyborcy Andrzeja Dudy bardzo często wrzucali po prostu zdjęcie karty wyborczej (na wielu z nich było wyraźnie widać, w którym miejscu postawiono „krzyżyk”).
Warto zwrócić uwagę, że poprzednie wybory prezydenckie przebiegały w cieniu afery wokół Cambridge Analytica. Gdy pytano mnie wówczas o to, czy jest możliwe, że Andrzej Duda (to właśnie on był wówczas kandydatem, który wyraźnie dominował w Internecie) został prezydentem właśnie dzięki danym pozyskanym w ten sposób, zwracałem uwagę, że problem jest dość złożony i nie można go sprowadzać jedynie do kontekstu jednych, konkretnych wyborów. Już tłumaczę, co wówczas miałem na myśli.
Internet – kopalnia wiedzy… o nas samych
Należy jasno powiedzieć, że to nie dane wygrywają wybory. To nie dane idą do lokalu wyborczego, to nie dane pobierają kartę do głosowania, zaznaczają konkretnego kandydata i wrzucają głos do urny. Jednak to właśnie dane odpowiadają w dużym stopniu za to, czy idąc na wybory wiemy, na kogo chcemy oddać głos. To żadna tajemnica, że w kampaniach wyborczych używa się całego arsenału socjotechnicznych sztuczek, a wizerunek kandydatów często kreowany jest właśnie na podstawie badania opinii. Można powiedzieć, że jest to taki PR-owy elementarz. Jest też regułą, że sztaby zamawiały, zamawiają i będą zamawiać różne sondaże i badania opinii. O ile jednak w erze przedinternetowej oraz czasach raczkujących mediów społecznościowych, ich potencjał pozostawiał jeszcze wiele do życzenia. O tyle już w czasach BigData, wraz z wykorzystaniem potencjału sztucznej inteligencji i technik analizy behawioralnej przewidywanie wyniku wyborów nie już wcale tak skomplikowane, a uzyskane w ten sposób wyniki okazują się znacznie bardziej precyzyjne, niż jakiekolwiek badania opinii prowadzone tradycyjnymi (a może nawet już archaicznymi) metodami.
Musimy mieć świadomość, że w Internecie dostępne są potężne bazy danych zawierające mnóstwo informacji na temat samych wyborców. To skomplikowane analizy wskazujące kim jesteśmy, jakie mamy zainteresowania i pasje, a także jakie są nasze oczekiwania w stosunku do polityków. To właśnie w ten sposób można stworzyć niezwykle skuteczną kampanię wyborczą, która może być modyfikowana dzięki tzw. mikrotargetowaniu. Dzięki takiej prostej sztuczce, każdy potencjalny wyborca w różnych częściach kraju może słyszeć dokładnie to, co chce usłyszeć. Zdaje się, że z próbą tego prowadzenia tego typu kampanii mieliśmy w przypadku Rafała Trzaskowskiego, który inne przesłanie i inne wartości lansował na zachodzie kraju, a zupełnie co innego mówił na wschodzie. W jednym miejscu pozował na nowoczesnego kosmopolitę, w drugim natomiast starał się uchodzić za tradycjonalistę.
Cały mechanizm działa dokładnie tak, jak dobierane są w Internecie reklamy. Czy to nie zastanawiające, że zawsze, kiedy szukamy jakiegoś produktu, już po chwili widzimy reklamy z ofertą sklepów, a nawet konkretnych producentów? Przeniesienie tych działań na realia kampanii wyborczej naprawdę są w stanie sporo namieszać.
Do tego dochodzi jeszcze inny mechanizm znany dziś jako filter bubble czyli po prostu „bańka filtrująca”. W wyniku działania algorytmu użytkownik Internetu widzi tylko wcześniej wyselekcjonowane treści, które zostały dobrane specjalnie dla niego na podstawie analizy behawioralnej i danych o samym użytkowniku. W tej kwestii ważna jest na przykład lokalizacja, najczęściej wpisywane w wyszukiwarkę frazy, a nawet historia odwiedzanych stron. W zasadzie jest to dobry temat na osobny tekst. W skrócie taka informacyjna bańka powoduje, że użytkownik skutecznie zamknięty jest klatce złożonej z wpisów, filmów i tekstów, które są zbieżne z jego światopoglądem. Nie ma możliwości poszerzenia swoich horyzontów i poznania drugiej strony medalu. Po pewnym czasie przestaje sobie nawet zdawać sprawę z tego, że „medal ma dwie strony”.
Musimy też wiedzieć, że poza ogólnodostępnymi danymi na nasz temat istnieją całe bazy danych, które po prostu można kupić. To jest dopiero kopalnia wiedzy na nasz temat. Poza danymi kontaktowymi można na przykład wejść w ten sposób w posiadanie historii naszych zakupów. Kto oglądał dystopijny serial „Westworld” wie, jak cenny jest to towar na współczesnym rynku.
Każda informacja, którą pozostawiamy w sieci, każde słowo, ruch śledzony jest przez miliony algorytmów, które tworzą nasz cyfrowy portret, decydują o tym, co widzimy, z kim się komunikujemy, co czytamy i jakie decyzje podejmujemy.
Wizerunek medialny jest decydujący
W ten sposób dochodzimy do kluczowej kwestii. Nawet, jeśli z aktualnych badań wynika, że jeden lub drugi kandydat wysuwa się na prowadzenie, przewagę można zniwelować odpowiednio prowadząc kampanię. Oczywiście cały czas wykorzystywane są także wszelkie mechanizmy propagandowe i dezinformacyjne. Włączenie ich do działań kampanijnych prowadzonych za pośrednictwem Internetu powoduje, że kampania przy relatywnie niskich nakładach okazuje się niezwykle skuteczna. Nie muszę zatem mówić, co dzieje się, gdy nakłady na tego typu działania są wysokie.
W związku z powyższym można zaryzykować postawienie tezy, że o wyniku wyborów nie decyduje już obecnie w tak dużym stopniu program partyjny (na przykład Rafał Trzaskowski zaprezentował elementy swojego programu w zasadzie na kilka dni przed wyborami), lecz właśnie marketing polityczny, a zwłaszcza odpowiednio wykreowany wizerunek medialny danego polityka.
Mark Zuckerberg kilka lat temu stwierdził, że prywatność przestała być normą społeczną. Tłumaczył wówczas, że świadczą o tym zachowania użytkowników Facebooka, dla których ważniejsza jest komunikacja i wymiana informacji niż ochrona swojego życia prywatnego.
Podczas organizowanej jeszcze w grudniu 2019 roku debaty pt. „Władza algorytmów. Nasze cyfrowe portrety, które rządzą światem” zwracano uwagę, że dane na temat użytkowników, potencjalnych klientów i wyborców mają niezwykle istotną wartość dla biznesu i środowisk politycznych. Oznacza to, że praktycznie z dnia na dzień zostaliśmy sprofilowani i staliśmy się towarem. Problem polega na tym, że często nie jesteśmy nawet tego świadomi. To właśnie zasługa bańki filtrującej. Dzięki niej mroczna wizja z „Matrixa” jest nam dziś tak przerażająco bliska. A największy problem jest taki, że większość z nas tak jak jeden z bohaterów tego słynnego filmu wyznaje zasadę zgodnie z którą „niewiedza to błogosławieństwo”.
dr Piotr Łuczuk
Medioznawca, ekspert ds. cyberbezpieczeństwa.
Adiunkt w Katedrze Internetu i Komunikacji Cyfrowej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Redaktor naczelny serwisu FilaryBiznesu.pl. Ekspert Instytutu Staszica.