top of page

W czasie zarazy Niemcy lgną do Merkel

2 maja 2020

Kryzys związany z pandemią koronawirusa przemeblował polityczne sympatie i antypatie Niemców. Angela Merkel z lame duck zmutowała w matkę narodu, chadecy dawno nie mieli tak wysokich notowań, socjaldemokraci po ostatniej zmianie kierownictwa również w pandemii szukają pomysłu na siebie a liberałowie walczą o polityczne przeżycie naciskając na jak najszybsze odmrożenie gospodarki. Teraz wszystko zależy od tego, jak państwo poradzi sobie ze kryzysem.


Na jesieni 2021 roku Niemcy czekają wybory do Bundestagu, wcześniej chadecy muszą wyłonić następcę Annegret Kramp–Karrenbauer a tymczasem na tron Merkel niecierpliwie zerka już kilku chętnych. Decyzje i działania podjęte w czasie kryzysu będą miały kluczowe znaczenie w podziale politycznych łupów. Jak na razie kryzys działa na korzyść chadeków, lekko głaszcze Zielonych i FDP.


Greta Thunberg jeszcze wróci

Chadecy na fali wznoszącej, SPD sparaliżowana swoją indolencją i brakiem zdecydowania, FDP usiłująca przekonać swoich kolegów w Bundestagu, że ochrona zdrowia nie może być traktowana jako konkurencja dla wolności obywatelskiej. I Alternatywa dla Niemiec, która, mimo usilnych starań nie jest w stanie nic dla siebie ugrać w sytuacji kryzysu – pandemia wymusiła na niemieckiej polityce wyjście poza utarte schematy i zajęcie się realnymi problemami. Kryzys uderzający w życie i zdrowie Niemców odwrócił ponadto uwagę od ratowania klimatu, z przyległościami w postaci strajków szkolnych i debat o tym, co Greta Thunberg zjadła na śniadanie, tymczasowo paraliżując agendę Zielonych. Tymczasowo – ponieważ wiele świadczy o tym, że kwestia klimatu powróci z nowa siłą po względnym zażegnaniu kryzysu koronawirusa. Wskazuje na to chociażby niedawna deklaracja Angeli Merkel podczas XI Petersburskiego Dialogu Klimatycznego, 28 kwietnia. Merkel w swojej mowie w ramach tego gremium podkreślała wagę Nowego Zielonego Ładu w agendzie europejskiej.  Przypomniała, że Niemcy planują do roku 2038 osiągnąć dekarbonizację energetyki i że popierają objęcie opłatami za emisję CO2 kolejne gałęzie gospodarki w państwach UE, przy okazji wspomniała, że Niemcy już wprowadziły opłaty z tytułu wytwarzania ciepła i w transporcie a do roku 2030 zamierzają zwiększyć udział energii odnawialnych do 65 procent. Tak więc pandemia tylko na chwilę przyćmi zieloną agendę, jak tylko gospodarki państw UE zaczną się budzić z letargu, temat powróci. A wraz z nim i klimat sprzyjający niemieckim Zielonym. Wracając do samej Angeli Merkel, jej rola i autorytet w czasie pandemii jest fenomenem samym w sobie. Koronawirus konsoliduje Niemców wokół partii dysponujących realną władzą. I wokół Angeli Merkel.


Późny lockdown

Niemcy dopiero w połowie marca 2020 r zdecydowały się zareagować na pandemię koronawirusa. I nastąpiło to dopiero po oficjalnym wystąpieniu kanclerz Merkel. Wcześniej nawet w mediach publicznych dominował przekaz, że pandemia nie jest specjalnym zagrożeniem. Wszystko zmieniło się z chwilą uznania przez najważniejszą osobę w państwie, że problem jednak jest i procesem stopniowego zamykania życia społecznego i gospodarczego kraju.  15 marca, minister spraw wewnętrznych, Horst Seehofer (CSU) ogłosił decyzję o zamknięciu granic zewnętrznych i wprowadzeniu kontroli. Następnie wprowadzono zasadę ograniczenia mobilności i społecznego dystansu, zamknięto szkoły, muzea, ogrody zoologiczne, centra handlowe. W Berlinie ustało słynne życie nocne i klubowe, restauracje i bary przestawiły się na obsługę z dowozem, natomiast nie zdecydowano się na zamknięcie parków i rygorystyczny nakaz pozostania w domu. Owszem, chroniono przed zakażeniem najsłabszych i starszych, a w niektórych landach każde opuszczenie domu musiało być uzasadnione istotnym powodem, ale w tym samym czasie berlińskie ulice i parki były pełne ludzi. Restrykcje przyjmowały różną formę w zależności od landu. Nad nadzorowaniem rozprzestrzeniania się pandemii i informowaniem opinii publicznej o liczbach zakażonych i zmarłych na Covid-19, w Niemczech od początku czuwał Instytut Roberta Kocha. Jednocześnie, dane o skali pandemii w Niemczech podawał też na bieżąco amerykański Uniwersytet Johnsa Hopkinsa. Przy czym liczby podawane przez Amerykanów były zawsze wyższe niż IRK, co znajduje swoje wytłumaczenie w przesunięciu czasowym. Podczas gdy IRK uwzględnia wyłącznie oficjalnie potwierdzone przypadki zakażenia i zgonów spływające z pewnym opóźnieniem z 400 niemieckich sanepidów (niem. Gesundheitsamt), Uniwersytet Johnsa Hopkinsa bazuje na monitorowaniu sytuacji pandemicznej w czasie realnym.

Większość wprowadzanych obostrzeń regulowano na poziomie landów, a niekwestionowanym liderem w tej materii był premier Bawarii, Markus Söder, który już 16 marca ogłosił w Bawarii stan klęski żywiołowej i wprowadził najbardziej rygorystyczne ograniczenia mające minimalizować ryzyko zakażenia koronawirusem. Obowiązek noszenia maseczek ochronnych zaczęto wprowadzać stopniowo i pojedynczo w kolejnych krajach związkowych od 20 kwietnia. Pierwszymi landami, które wprowadziły nakaz noszenia maseczek w środkach transportu publicznego i w sklepach była Saksonia, w ślad za nią poszła Meklemburgia – Pomorze Przednie i Bawaria. Aktualnie nakaz obowiązuje we wszystkich landach. Nie ma jednak obowiązku noszenia maseczek na ulicy. Ogranicza się on wyłącznie do środków komunikacji miejskiej i placówek usługowo-handlowych. Ponieważ państwo federalne rządzi się swoimi prawami, na fali uruchamiania kolejnych pakietów antykryzysowych występują liczne różnice.

16 kwietnia kanclerz Angela Merkel w porozumieniu z premierami wszystkich szesnastu krajów związkowych nakreśliła kilkuetapowy harmonogram odmrażania gospodarki i wychodzenia z narodowej kwarantanny. Nie był to jednak plan jednorodny. Każdy z landów może autonomicznie rozstrzygać, kiedy otworzy placówki edukacyjne, sklepy i instytucje rekreacyjno-kulturalne. I tak się stało. Wspólny pozostał jedynie termin 3 maja jako data ewentualnego zakończenia nakazu ograniczenia kontaktów, rekomendacja do otwarcia sklepów o powierzchni do 800 metrów kwadratowych, wstrzymanie się z organizacją imprez masowych do 31 sierpnia, podtrzymanie nakazu zgromadzeń (w tym prawa do uczestniczenia w obrzędach religijnych, które nieoficjalnie utrzymano w mocy z uwagi na zbliżający się ramadan)


Powiedz mi, ile wynosi kara a zgadnę, gdzie mieszkasz

I tak szkielet ogólnoniemieckiego planu wychodzenia z lockdownu został wypracowany w Berlinie, ale szczegóły jego wdrożenia pozostały w gestii władz landów. Różnice w ich adaptacji dobrze obrazuje podejście do obowiązku noszenia maseczek. W Bawarii za brak maski w środkach transportu miejskiego i w handlu grozi kara finansowa w wysokości 150 euro a w przypadku właściciela sklepu, który nie dopilnuje by wszyscy pracownicy nosili maski, kara ta może wynieść nawet 5 tys. euro – tego typu restrykcje finansowe nie obowiązują już natomiast w Badenii- Wirtemberdze, Berlinie, Dolnej Saksonii, Kraju Saary, Saksonii-Anhalt, Szlezwik- Holsztynie, Turyngii. W Hamburgu natomiast właściciel sklepu, który nie dopilnuje by klienci sklepu nosili maseczki, może zapłacić tysiąc euro kary, w Hesji kara wynosi 50 euro – ale za to, że ktoś zostanie przyłapany po raz drugi bez maseczki, w Meklemburgii Pomorzu – Przednim kara wynosi już o połowę mniej, a w Nadrenii -Palatynacie symboliczne 10 euro. Na przykładzie z maseczkami widać, jak różnie władze landów podchodzą do obostrzeń i ich respektowania. Podobnie sprawa wygląda z otwieraniem sklepów, szkół i luzowania ograniczeń mobilności.

Jeżeli zechcielibyśmy nakreślić skalę intensywności luzowania obostrzeń, na jej szczycie byłaby Bawaria i restrykcyjna polityka premiera Markusa Södera, na samym zaś dole, uznawany za najbardziej liberalny model Armina Lascherta (CDU), premiera Nadrenii Północnej-Westfalii. Koncepcje forsowane przez obu polityków są o tyle istotne, że od ich skuteczności zależy polityczna przyszłość obu panów. Armin Laschert jest jednym z kandydatów na nowego szefa CDU, Markus Söder natomiast jest coraz częściej wymieniany jako możliwy kandydat CSU na przyszłego kanclerza Niemiec. Konkurencja obu premierów jest tym samym elementem gry o tron nie tylko po Annegret Kramp-Karrenbauer (w przypadku Lascherta), ale i o ten najważniejszy, zajmowany przez ostatnie 15 lat przez Angelę Merkel. Podczas ostatniego, 32. zjazdu CDU w Lipsku, który miał miejsce w dniach 22-24 listopada 2019 roku, Armin Laschert i występujący gościnnie Markus Söder mocno zaakcentowali swoją agendę polityczną. Wtedy, w listopadzie, Annegret Kramp-Karrenbauer zdołała się wybronić od puczu, trzy miesiące później, na fali blamażu CDU w Turyngii, AKK oficjalnie zrezygnowała z kandydowanie na stanowisko kanclerza Niemiec i zapowiedziała swoją rezygnację z przewodzenia CDU. 25 kwietnia w Berlinie miał się odbyć nadzwyczajny zjazd delegatów CDU, podczas którego partia miała wyłonić nowego przewodniczącego. Ze względu na pandemię, zjazd odwołano. Następca AKK zostanie prawdopodobnie wyłoniony w grudniu. Do tego czasu zarówno w samej partii jak i poza nią, konstelacje polityczne jeszcze nie raz się zmienią a dzisiejsi liderzy rankingu mogą nie utrzymać swojej pozycji. Teraz wszystko zależy od tego jak partie polityczne poradzą sobie z minimalizowaniem negatywnych skutków gospodarczych pandemii. A premierzy landów będą z tego zadania rozliczani w sposób wyjątkowo skrupulatny. Pytanie, czy wyborcy, ale i partyjni koledzy bardziej docenią styl a’la Laschert, dążący do jak najszybszego odmrożenia gospodarki, czy a’la Söder, motywowany bardziej względami bezpieczeństwa a zatem ostrożniejszy.


CDU/ CSU – jak na razie na fali

Według sondażu z 28.04.2020 [na podstawie danychDAWUM-Wahltrend] poparcie dla CDU/CSU kształtuje się na poziomie 38,3 proc. To najwyższe poparcie od kilku lat. Patrząc na mapę Niemiec, wzrost poparcia dla chadeków w stosunku do ostatnich wyborów do Bundestagu w wzrosło w landach: Nadrenia Północna-Westfalia (+ 6,6 proc), Bawaria (+ 9,4 proc), Nadrenii – Palatynacie (+ 6,2 proc), Badenii – Wirtemberdze (+ 4 proc.), Brandenburgii ( +3,4 proc.), Meklemburgii Pomorzu-Przednim (+ 1 proc). Spadki natomiast odnotowano w Saksonii-Anhalt ( -4,8 proc), Turyngii (-3,7 proc), Dolnej Saksonii (-3,7 proc), Szlezwiku-Holsztynie (- 4 proc), Kraju Saary (-4,7 proc), Berlinie (-1,6 proc), Hesji (-1 proc). W sondażu nie ma danych odnośnie do wyników w Hamburgu, Bremie, Saksonii. Widać jednak, że wzrost poparcia i jego spadek wcale nie przebiega wzdłuż linii Os- West, ale stanowi raczej mieszankę. I to ciekawą. Dobry wynik chadeków tylko potwierdza, że w czasie kryzysu społeczeństwo niemieckie lubi gromadzić się wokół najsilniejszego ogniwa władzy. A to jest uosabiane przez kanclerz Angelę Merkel, ale i coraz wyraźniej, premiera Bawarii, Markusa Södera. Wg.  sondażu Bayerntrend z połowy kwietnia, aż 94 proc. Bawarczyków pozytywnie ocenia antykryzysowe działania swojego premiera. Wyniki sondażu były sensacją, podkreślano się, że jeszcze żaden polityk niemiecki nie miał tak dobrych notowań. Sława Södera jako dobrego gospodarza na czas kryzysu rozlała się zresztą na całe Niemcy. Szef CSU w ogólnoniemieckim sondażu popularności Politbarometer z kwietnia 2020 roku jest trzecim najbardziej lubianym politykiem Niemiec. Po zajmującej pierwsze miejsce Angeli Merkel i Olafie Scholzu, minstrze finansów, który zajął miejsce drugie. Konkurujący z Söderem Armin Laschert w tym samym sondażu zajmuje miejsce piąte a typowany jeszcze przed wybuchem pandemii na czarnego konia w wyścigu o przewodnictwo w CDU, Friedrich Merz wylądował na przedostatnim, dziewiątym miejscu. I tak to pandemia w sposób zaskakujący nawet dla najbardziej doświadczonych komentatorów zmodyfikowała sympatie Niemców czyniąc liderem rankingów popularności niesfornego Bawarczyka i spychając w niebyt ulubieńca najbardziej konserwatywnych kręgów CDU.


SPD – przyklejeni do chadeków

Socjaldemokraci mogą chadekom pozazdrościć wyników i dobrych notowań liderów. I nic tu nie zmienia mocna pozycja socjaldemokratycznego ministra finansów, Olafa Scholza w rankingach – w porównaniu z nowym kierownictwem partii Scholz wypada jak członek najbardziej biedermeierowskiego skrzydła CDU. SPD ma dziś 16,1 proc poparcia i straciło w prawie wszystkich landach a nawet jeżeli, w którymś zyskało to są to na tyle małe skoki, że Saskia Esken i Norbert Walter – Borjans, którzy od 6 grudnia 2019 stoją na czele partii, powinni pilnie przemyśleć swoją strategię w czasie pandemii. Ta przyjęta w ostatnich tygodniach wygląda na chybioną. Odcinanie kuponów od silnej pozycji chadeckiego współkoalicjanta nie będzie trwało wiecznie. Jeżeli największym osiągnięciem tej partii jest +0,8 proc w Brandenburgii, najwyższy czas na rachunek politycznego sumienia. A są przecież jeszcze straty, takie jak -11,8 proc w Nadrenii Północnej – Westfalii czy 11,6 w Meklemburgii – Pomorzu Przednim etc.


Zieloni – przeczekać do końca pandemii

Zieloni mimo tymczasowej słabnącej koniunktury tematów związanych z klimatem, radzą sobie w sondażach całkiem nieźle. Ze swoimi 16,5 proc w dalszym ciągu mają przewagę nad, jakby nie było wchodzącymi w skład Wielkiej Koalicji, socjaldemokratami i zyskują w prawie wszystkich landach. Spadek odnotowali jedynie w Badenii – Wirtemberdze (-1,3 proc). Ten trend wskazuje, że po zakończeniu pandemii lub po jej względnym opanowaniu, Zieloni nadal będą na fali wznoszącej a postulaty klimatyczne wcale nie stopnieją pod ciężarem ogólnoświatowego kryzysu zdrowotnego. Jedyne potknięcie, jakie zaliczyli do tej pory Zieloni miało związek z dość niefortunną wypowiedzią Borisa Palmera, prezydenta Tybingi, który 28 kwietnia w programie telewizji śniadaniowej SAT 1 stwierdził: „Powiem to państwu brutalnie. Ratujemy ludzi, którzy za pół roku i tak byliby martwi”. Palmer odnosił się tym samym do kwestii związanych z odmrażaniem gospodarki. Na polityka posypały się gromy, również z jego własnej partii, która szybko odcięła się od kontrowersyjnej wypowiedzi. Poza wpadką Borisa Palmera, Zieloni wykazują się dużą roztropnością i powściągliwością w czasie kryzysu. A już 2 maja organizują pierwszy zjazd partii w warunkach cyfrowych. Zjazd miał się odbyć pod koniec kwietnia, ale ze względu na pandemie zdecydowano się go przesunąć i przenieść do sieci. Zieloni stawiają tym samym na rozwiązania kojarzące się z umiejętnością poruszania się w nowoczesnych technologiach. Spory plus.


AFD – chybiona kampania

Zupełnie inaczej kształtuje się sytuacja Alternatywy dla Niemiec. AfD z wynikiem 9,8 proc. jest słabsza niż w 2017 roku o 2,8 proc. Straciła głównie w Badenii – Wirtemberdze (-4,1 proc.), Bawarii ( -2,9 proc.), Nadrenii – Palatynacie ( -4,6 proc.), Brandenburgii (3,5 proc.), Berlinie (-3,2 proc.) etc. Na plusie AfD jest natomiast m.in. Dolnej Saksonii (+ 1,8 proc.), Szlezwiku – Holsztynie (1,1 proc.). Starty są spore. Alternatywni nie potrafili w kryzysie pandemii zawalczyć o zaufanie konserwatywnej części wyborców, którzy prawdopodobnie zaczęli znowu przepływać do chadecji. To, co się nie zmienia, to wciąż jednak stosunkowo duże poparcie dla AfD na wschodzie Niemiec z najmocniej zorientowaną antyrządowo Saksonią (tu AfD ma 27,5 proc poparcia). W początku kryzysu koronawirusa, AfD wystartowało z kampanią „My jesteśmy konstytucją”. Akcja miała zwrócić uwagę opinii publicznej na to, że „każdy Niemiec jest w obowiązku ochrony konstytucji i należy być czujnym, ponieważ konstytucja jest coraz częściej zagrożona”. Argument „zagrożenia konstytucji” odnosi się przy tym do roli Brukseli w rozstrzyganiu o kwestiach dotyczących państwa narodowych, czyli de facto wchodzenia w kompetencje tych państw. I pojawia się jeszcze jedna kwestia – zdaniem AfD, instytucje państwa, które są zobowiązane do neutralności „są instrumentalizowane politycznie do osłabiania politycznych przeciwników”. I stąd AfD wysuwa wniosek, że państwo prawa jest zagrożone. Duża część krytyki odnosi się przy tym do Urzędu Ochrony Konstytucji, czyli niemieckiego kontrwywiadu a raczej tego, jak w opinii AfD kontrwywiad jest wykorzystywany do kontrolowania niewygodnych podmiotów. Kampania z konstytucją w tle raczej nie przysporzy partii nowych sympatyków, czas pandemii nie sprzyja tego typu walce. W kwestiach związanych z aktualną sytuacją, AfD trzyma się kursu podobnego do FDP, nawołując do jak najszybszego odmrażania gospodarki w celu zminimalizowania negatywnych skutków pandemii. Podczas debaty w Bundestagu, 25 kwietnia, kiedy debatowano nad wnioskiem FDP o lepsze (od rządowego) i bardziej transparentne zarządzanie otwieraniem gospodarki, Alternatywa dla Niemiec bardzo wyraźnie wsparła liberałów. Co nie oznacza, że partie nagle zaczęły się przyjaźnić. To akurat po zimnym prysznicu po cichym sojuszu w Turyngii, liberałom wywietrzało z głowy. Ważna jest jednak informacja, że 6 maja w Bundestagu odbędzie się debata nad wnioskiem AfD dotyczącym planu Niemiec na wypadek kolejnej pandemii. I znając polityków tej partii, debata będzie żywiołowa.


FDP – w obronie Mittelstandu

Ciekawa jest na tym tle sytuacja liberałów (FDP), którzy w sondażach mają poparcie na poziomie 6 proc., czyli zaliczają spadek w stosunku do roku 2017 o całe 4,7 proc., ale z drugiej strony walczą jak lwy o nowego wyborcę. Takiego, który doceni ich starania o jak najszybsze odmrożenie niemieckiej gospodarki poturbowanej skutkami pandemii. Wyborcę, który obawia się, że etapowe wychodzenie z lockdownu i finansowa „bazooka” uruchomiona przez ministra finansów, Olafa Scholza nie uratują niemieckich przedsiębiorców przed zapaścią a pracowników przed bezrobociem.

Liberałowie, tak jak CDU bardzo stracili na zamieszaniu z wyborem premiera w Turyngii w lutym tego roku, ich półoficjalny sojusz a AfD negatywnie odbił się na odbiorze tej partii w społeczeństwie. Dziś, przewodniczący FDP, Christian Lindner toczy walkę o głosy Mittelstandu, o poparcie właścicieli małych, średnich, rodzinnych przedsiębiorstw, ale i o właścicieli lokali gastronomicznych i przedsiębiorców branży hotelarsko-turystycznej. Wniosek taki nasuwa się po lekturze wniosku FDP, jaki wpłynął 21 kwietnia do Bundestagu a 25 kwietnia znalazł się na obradach niemieckiego parlamentu. We wniosku, FDP przedstawiło swoją autorską wizję odmrażania gospodarki, inną od ostrożnych planów rządu Wielkiej Koalicji. FDP zresztą w swoim modelu niebezpiecznie zbliża się do AfD, pytania jak wyborcy potraktują tę zgodność w spojrzeniu na wychodzenie z narodowej kwarantanny. I na koniec została jeszcze postkomunistyczna Linke z poparciem rzędu 7,6 proc (w 2017 roku było to 9,2 proc.). Partia ta w czasie pandemii łapie się typowych dla siebie postulatów zabierania bogatym i oddawania biednym, zresztą koledzy z SPD również na początku uderzali w te tony, które później musiał studzić minister finansów Olaf Scholz (SPD).


Co dalej?

Chadecy muszą wybrać nowego lidera, który będzie silniejszy od Annegret Kramp-Karrenbauer i zdoła przekonać do siebie większość bazy partyjnej. Musi być to lider cieszący się akceptacją Angeli Merkel, ale na tyle sprawny by nie stać w jej cieniu. I tu zaczynają się schody. Merkel zbudowała wokół siebie mityczny już system paraliżujący ambicje swoich partyjnych kolegów. Nawet Armin Laschert, który teoretycznie miał się cieszyć poparciem pani kanclerz, w pewnym momencie stracił instynkt samozachowawczy promując jak najszybsze odmrażanie życia społeczno-politycznego. Model, który Angeli Merkel nie mógł się podobać. O wiele bardziej zapunktował w tej materii bardziej ostrożny Markus Söder. Tyle, że bawarski premier nie stanie na czele CDU, co oczywiście nie wyklucza jego ewentualnej walki o znacznie wyższy urząd. Jak na razie jedno jest pewne – Angela Merkel wciąż jest w niemieckiej polityce numerem 1. Utrzyma to miejsce, o ile wyprowadzi niemiecką gospodarkę z kryzysu koronawirusa na prostą.


Olga Doleśniak-Harczuk

Ekspert Instytutu Staszica


Foto: pixabay.com

bottom of page