31 marca 2020
Prezes Instytutu Staszica Agnieszka Domańska o niepokojących spodziewanych skutkach pandemii dla światowej gospodarki.
Czy wyciągniemy z niego właściwe wnioski?
System jest tak słaby jak jego najsłabsze ogniwo. To prawda stara jak świat i tycząca się praktycznie wszystkiego – od konfliktów zbrojnych i geopolityki po funkcjonowanie ludzkiego organizmu. Koronawirus od kilkunastu tygodni atakujący ludzi, a teraz już toczący życie społeczne i gospodarkę na całym świecie obnażył, uwypuklił i spotęgował kluczowe słabości, o których mądrzy ludzie mówili do prawdy od dawna. Słabości – błędy w rozumowaniu, z jakich wynikały błędy w postępowaniu. Na pierwszy ogień poszły mrzonki o międzynarodówce, budowie ponadnarodowego i kosmopolitycznego świata i tym, że jeśli odpowiednio silnie „zglobalizujemy” i umiędzynarodowimy porządek międzyludzkich relacji w każdej ze sfer i wymiarów – to wtedy (ach wtedy!) korzyści rozdzielą się „po równo”.
Ciekawe, że czas próby zweryfikował tak wiele. „Eko-oszołom” czy inny alterglobalista powiedziałyby, że to natura „sama” postanowiła ostrzec nas – być może po raz ostatni (!) – a tym samym ustrzec przed skutkami naszej własnej głupoty, lekkomyślności i pazerności. Ten swoisty czas próby, walnąwszy obuchem, nie tylko zweryfikował niektóre słodkie mrzonki, ale postawił nas DZIŚ I TERAZ przed problemami, których rozwiązania przekładano od lat. Pokazał więc – co jest ważne. Ujmując rzecz jeszcze bardziej górnolotnie – pokazał Prawdę. Czy ta Prawda nas wyzwoli? To zależy jak zwykle od człowieka: od tego, na ile będzie w stanie zweryfikować swoje w tak wielu miejscach błędne widzenie świata, jakie wnioski z tego wyciągnie, a nade wszystko – co z tym dalej zrobi.
Wątków jest bardzo dużo i dotykają one większości sfer i systemów, w których żyje współczesny człowiek – ekonomicznych, politycznych, społecznych, ekologicznych, a nawet kulturowych. Nie sposób nawet zasygnalizować ich wszystkich w jednym artykule, bo z pewnością nad skutkami COVID-19, względnie COVID-19 crisis rozpisywać się będą przez kolejne dziesięciolecia naukowcy wszelkich dyscyplin. Bo chodzi nie tylko o „zamknięcie” całych krajów i kontynentów dla przepływów osób, a więc uderzenie w jedną z podwalin globalnej wioski. W perspektywie ekonomicznej chodzi o rażącą nadkonsumpcję i nierówności, chodzi o środowisko naturalne, które od tak dawna woła o oczyszczenie i odkażenie. Ale też o politykę gospodarczą krajów wysokorozwiniętych i kierunki w zakresie inwestycji publicznych, które jak widać nie do końca odpowiadały konieczności zaspokojenia takich podstawowych potrzeb człowieka, jak ochrona zdrowia i ochrona życia. Chodzi wreszcie o to, by globalizacja, która jako koncepcja i jako trend jest w swej istocie bardzo dobra, a została niestety w wielu aspektach „źle zrozumiana”, poszła trochę inną ścieżką. Niektóre z tych wątków nakreśliłam w poprzednim artykule pt. „Koronawirus- pandemia dla gospodarki, zbawienie dla środowiska?”. Teraz rozwinę kilka z nich.
Przejdźmy jednak do konkretów. To, co było dziecinnie proste do przewidzenia od samego początku to skutki ekonomiczne. Pisałam o tym zresztą ponad dwa tygodnie temu, kilka dni po zamknięciu szkół w Polsce. Nie trzeba tu doprawdy profety. Ogólnoświatowa pandemia uderzyła bezpośrednio w człowieka, w cały szereg jego konsumpcyjnych potrzeb, które są ostatecznym celem każdego biznesu na Ziemi i osią funkcjonowania całej gospodarki. Pierwszą ofiarą była potrzeba przemieszczania się (chodzi w tym wypadku zwłaszcza o przemieszczanie się pomiędzy krajami, bo granice zamknięto), o której zaspokojenie dba branża turystyczna oraz transport – samochodowy, lotniczy, kolejowy, morski (promowy) i każdy inny. Gospodarka to system naczyń połączonych, bardzo silnie ze sobą współpracujących, wzajemnie-zależnych, a raczej wzajemnie-uzależnionych.
Spójrzmy chociażby wyłącznie na turystykę, której udział – nie tylko w sektorze usług, ale w tworzeniu PKB na całym świecie od lat dynamicznie rośnie. Według Światowej Rady Podróży i Turystyki turystyka stanowi globalnie prawie 11% PKB (10,4 proc. W 2017 r.), dając pracę blisko 330 mln ludzi na świecie. Odpowiada to prawie 10 procent całkowitego zatrudnienia na Ziemi! W samej UE – według danych podanych przez Parlament Europejski, sektor turystyki w ścisłym rozumieniu (tradycyjne biura podróży i dostawcy usług turystycznych) obejmuje około 2,3 miliona przedsiębiorstw, głównie małych i średnich (MŚP), które zatrudniają ok 12,5 mln osób – to ponad 5,1% osób aktywnych zawodowo. W Polsce zaś to prawie 350 tysięcy ludzi. W 2018 r. sektor podróży i turystyki wytworzył bezpośrednio 3,9 % PKB UE.
Jak podaje się na stronach PE, jeżeli uwzględni się bliskie powiązania turystyki z innymi sektorami gospodarki, to liczby te są jeszcze wyższe – ponad 10,3 % PKB i 11,7 % łącznej liczby zatrudnionych, co odpowiada 27,3 mln pracowników. Turystyka odgrywa ogromną rolę w rozwoju wielu europejskich regionów, szczególnie tych biedniejszych. Posiada ogromny potencjał w dziedzinie stymulowania innych sektorów oraz tworzenia nowych miejsc pracy. Obroty w turystyce idą oczywiście w miliardy euro/dolarów. W czołówce znajdują się od wielu lat Stany Zjednoczone, gdzie rokrocznie zyski tej branży przekraczają 200 mld dolarów. Jeśli chodzi o kraje europejskie, to prym wiedzie Hiszpania (68 mld dolarów w 2018 r.), Francja (61 mld), Wielka Brytania (51 mld) i Włochy (43 mld), a także Niemcy. Paradoksalnie to te kraje notują na razie największą skalę zarażeń i pokaźną liczbę zgonów, z czego można łatwo wywnioskować, że przez najbliższe co najmniej pół roku zainteresowanie tymi „destynacjami” będzie raczej znikome. Udział turystyki w PKB jest zaś najwyższy w Chorwacji (ok. 19%), na Cyprze (14,5%) i Malcie (14 %).
Zaraz za turystyką, a nawet – z nią w parze, poszedł i nadal iść będzie – bo najlepsi światowi epidemiolodzy nie są w stanie chociaż w przybliżeniu podać daty końca koronawirusowego szaleństwa – transport. Rozglądając się chociażby po europejskim podwórku: jako jeden z kluczowych sektorów gospodarki transport stanowi ponad 9 proc. wartości dodanej brutto w UE. W samych usługach transportowych zatrudnionych jest około 12 milionów ludzi, a w ostatnich latach generowały one rokrocznie od 650 do 700 mld euro wartości dodanej brutto UE. Od kilku ładnych tygodni nagłówki artykułów dotyczących kondycji tych dwóch branż krzyczą: bankructwa – te faktyczne i te spodziewane – idą w dziesiątki tysięcy, utraty miejsc pracy wkrótce na całym świecie pójdą pewnie w miliony. Nie wspominając już nawet o setkach tysięcy ludzi na całym świecie, w tym w krajach biedniejszych (niebędących w stanie zaoferować swoim obywatelom pomocy) którzy prywatnie i w sposób niezarejestrowany utrzymują się z usług i produkcji turystycznych i „okołoturystycznych” – rzemiosło, sprzedaż pamiątek, drobna gastronomia, wynajem pokoi dla przyjezdnych, usługi przewodnickie itp. itd. Żeby nie być gołosłownym – według najnowszych wyliczeń Światowej Rady Podróży i Turystyki (WTTC) od kilku tygodni każdego dnia upada milion miejsc pracy w sektorze podróży i turystyki „z powodu porażającego efektu pandemii Covid-19”. Rada wydała też oświadczenie prasowe informujące, że „utrata miejsc pracy jest widoczna we wszystkich sektorach branży i nabiera tempa”.
World Tourism Organization (UNWTO) kilka dni temu wydała zaktualizowane szacunki dotyczące prawdopodobnego wpływu COVID-19, a ściślej biorąc wpływu restrykcji w przepływach osób, na turystykę międzynarodową. Organizacja szacuje, że przyjazdy turystyczne na świecie spadną łącznie w 2020 o od 20% do 30%. Podała ona przy tym, że wobec niepewności co do rozwoju sytuacji estymacje te są mocno „zgrubne”. Ten oczekiwany 20-30% spadek przełoży się na obniżenie wpływów branży na świecie o ok US$300-450 mld dol., co stanowi blisko jedną trzecią z wygenerowanych w 2019 dochodów turystyki w wysokości 1,5 bln dol. UNWTO pisze, że biorąc pod uwagę poprzednie trendy będzie to oznaczało, że 5-7% wartości dochodów całościowych na świecie (globalne PKB) zostanie utraconych w wyniku COVID-19. Przyrównując zaś sytuację obecną do poprzedniego globalnego kryzysu 2009: wskutek jego pojawienia się ruch turystyczny w pierwszych latach spadł o ok 4%, podczas kiedy wybuch epidemii SARS doprowadził do obniżenia w tym zakresie o ok. 0.4% w 2003 r. Było to więc znacznie mniej niż dziś. Kolejna najbardziej „zarażona” jest, jak wspomniałam, branża transportowa – bezprecedensowe zamykanie połączeń przez linie lotnicze, uziemione statki powietrzne, popadające w długi firmy przewozowe i tak dalej i tak dalej. Jak na razie zarówno turystyka, jak i transport toną.
Te dane to tylko wybrane statystyki i szacunki. I podaję je nie dlatego, żeby zanudzić czytelnika, tylko żeby pokazać wierzchołek góry lodowej. Informacje na temat spadków, upadków, bankructw, bezrobocia, wzrostu zadłużenia, niemożności utrzymania się z powodu braku zleceń mnożą się i będą się mnożyć w dziesiątkach gałęzi i to na całym świecie. Bez dwóch zdań. Nie chodzi już tylko o same turystykę i transport, czy o sprzężone z nimi takie jak np. gastronomia, którą na razie ratuje przejście na filozofię „na wynos”. A co z artystami, branżą rozrywkową – przykładowo zatrudnieniem i dochodami tych firm, które organizują koncerty, wszelkiej maści pokazy artystyczne, wystawy, imprezy sportowe, pokazy mody i inne masowe wydarzenia? Oczywiście ogromne spadki, które stały się udziałem giełd na całym świecie, a co za tym idzie – zahamowanie dopływu kapitału do tysięcy notowanych tam przedsiębiorstw – to kolejna odsłona kryzysu. Przypomnijmy, że kryzys subprime, który na początku uderzył „tylko” w rynki finansowe spowodował, że jedynie w pierwszych dwóch latach jego trwania, tj. 2007-2009, pracę straciło – według szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego – w Azji Wschodniej 4 mln osób, w Europie Środkowej i Wschodniej – 1 mln, w Azji Południowej – 2 mln, Ameryce Łacińskiej z Karaibami – 2 mln osób, w krajach wysokorozwiniętych (w tym większości UE) – ok 5 mln osób.
Wydaje się, że kryzys COVID-19, który uderzył bezpośrednio w człowieka-konsumenta będzie w skutkach o wiele poważniejszy. Potrzeby konsumpcyjne ludzi na całym świecie zostaną ograniczone z co najmniej dwóch podstawowych powodów. Zmienią się możliwości i zmienią się preferencje – a mówiąc językiem giełdowym – zostaną ostro „skorygowane w dół”. Sama niepewność, strach przez skutkami w przyszłości, a jak wiadomo w ekonomii zasada samospełniającej się przepowiedni jest jedną z najbardziej „sprawdzalnych”, ograniczy konsumpcję do ważniejszych potrzeb, a więc do niezbywalnych wydatków. Po drugie – ileś ludzi na świecie – począwszy od branż wymienionych, zwyczajnie straci pracę i częściowo (bo złagodzone to zostanie przez rządowe programy pomocowe) – źródło dochodów. Nie będzie więc nawet mogła o nadmiernej konsumpcji pomarzyć – jeśli na oddawanie się marzeniom starczy czasu i energii, bo być może będzie trzeba myśleć o potrzebach z samego dołu piramidy Maslowa. I to przynajmniej przez jakiś czas. Nie mówiąc już o tym, że bezrobocie rodzi prawdziwe ludzkie dramaty w skali jednostkowej i w skali całych społeczeństw. Jeśli próbować by najprościej oszacować, jakie skutki w postaci spadku konsumpcji – wynikającej z przeciętnego obniżenia dochodów gospodarstw domowych w poszczególnych krajach czy grupach krajów – przyniesie w najbliższych miesiącach COVID-19, należałoby przemnożyć liczbę utraconych miejsc pracy przez wydatki konsumpcyjne. To temat na odrębne badanie naukowe i raport, którym pewnie już od jakiegoś czasu zajmują się analitycy IMF opracowujący World Economic Outlook. Nawiasem mówiąc, nie mogę doczekać się najbliższego kwietniowego wydania tego dokumentu.
To wszystko jest raczej złą wiadomością, choć na razie ostateczna skala „korekty w dół” jeśli chodzi o globalny popyt zarówno konsumpcyjny, jak i inwestycyjny nie jest znana. Jednak są moim zdaniem też i wiadomości dobre. Te wiązać się mogą ze wspomnianą na początku artykułu swego rodzaju weryfikacją, a jeśli nie weryfikacją, to może choć modyfikacją kierunku, w którym podążamy jako ludzkość. „Define neccessity!” („konieczność”) – wołają zamieszczane w sieci grafiki, przedstawiające kobietę w centrum handlowym obładowaną do granic możliwości zakupami, pudłami z zabawkami, pudełkami, które ledwie może unieść, a na sąsiednim obrazku – głodujące, poszukujące jedzenia na śmietniku dziecko przedstawiciela kraju rozwijającego się. Oczywiście świat nie jest czarno-biały i nic nie jest tak proste, by budować tego rodzaju dychotomie. Jednak trudno zaprzeczyć, że „coś w tym jest”.
Tego rodzaju schematy wpisują się w budowanie coraz szerszej świadomości wokół rażących nierówności, których widomym znakiem jest nadmierna – nielicząca się ani z kosztami społecznymi, ani z tymi coraz trudniejszymi do uniesienia przez środowisko naturalne. Świadomość świadomością, ale wstyd się przyznać, że „jeden mały wirus” może dla ograniczenia nadmiernej konsumpcji uczynić więcej niż niejedna uwrażliwiająca kampania, niejeden program Social Corporate Responsibility, Fair Trade czy inne „uliczne manifesty”. Moje dzieci pokazywały mi wiele razy internetowe filmiki, w których prezentuje się najnowsze promowane przez światowe sieci sprzedażowe gadżety i zabawki, nawiasem mówiąc produkowane głównie w Chinach z trafiającego potem masowo do wszechoceanu plastiku. Doprawdy łapałam się nie raz za głowę: „po co komu takie coś?!”. Sztuczne kreowanie potrzeb – bezsensowne kupowanie przedmiotów, które de facto nie odpowiadają ani nie zaspokajają żadnego realnego zapotrzebowania. Trudno w tym momencie powiedzieć, w jakiej skali COVID-19 wpłynie na konsumenckie wybory i pozwoli na nowo, może bardziej racjonalnie określić ową „neccessity”. Należy mieć przede wszystkim nadzieję, że nie zubożeje klasy średniej i jeszcze bardziej nie pogłębi nierówności od lat widocznych i naukowo dokumentowanych chociażby przez Oxfam. Tak czy inaczej zdarzył się nam wszystkim całkiem pokaźny reset.
A jakie jest wobec tego zadanie dla polityki gospodarczej? Jak powinna być zweryfikowana i o jakie nowe wzbogacona priorytety – ratujące przed kolejną głęboką ekonomiczną recesją, a jednocześnie chroniąca przez trudnym do zatrzymania spadkiem wartości nabywczej pieniądza? To problem na kolejny artykuł. Ujmując skrótowo, myślę, że winna mądrze i w sposób zrównoważony, chroniący przed inflacją, nie tylko ustabilizować popyt i zagrożone dochody gospodarstw domowych, ale też działać od strony podażowej. Potrzebne są realne inwestycje i miejsca pracy w branżach, w których rozwój i postęp potrzebny był i jest „choćby nie wiem co” i który nigdy nie zaburzy struktury gospodarowania w żadnym z aspektów. A przy okazji pomoże w rozwiązaniu kilku od lat palących potrzeb, na przykład takich, o które od lat upominają się „eko-oszołomy”. Mam na myśli przede wszystkim inwestycje w ochronę środowiska i w medycynę. Do tego potrzebna jest jednak pewna transformacja w myśleniu, realne i skuteczne przekierowanie priorytetów, łącznie z umiejętnym motywowaniem biznesu do działań i robienia pieniędzy w tych branżach, które służą ochronie zdrowia i życia – człowieka i ekosystemów. Ergo – prawdziwa globalizacja z przejęciem solidarnej odpowiedzialności za stan globalnej wioski i kondycję, także fizyczną, żyjących w niej ludzi. I to wcale nie kolejna mrzonka, skoro przebąkują o tym od dawna mądrzy ludzie, a w tej liczbie i niektórzy rządzący tym światem. Być może wyjątkowo wredno-zaraźliwy COVID-19 nie tylko zweryfikował słabość systemów opieki zdrowotnej nawet w najbardziej rozwiniętych krajach świata, ale też na nowo określi ową neccessity w odniesieniu zarówno do konsumpcji, jak i inwestycji (w tym tych finansowanych publicznie)? To zależy – jak ostatecznie wszystko na tym świecie – od nas samych.
Agnieszka Domańska, prezes Instytutu Staszica
Foto: Pixabay.com