7 marca 2020
Początek roku przyniósł w obszarze energetyki obrazek od pięciu lat nie widziany, ale wcześniej systematyczny jak pory roku – czyli domaganie się przez górników kolejnych podwyżek i przywilejów pod groźbą najazdu na Warszawę i palenia opon. Tyle tylko, że obraz ten obecnie przypominał raczej działania historycznej grupy rekonstrukcyjnej, niż realny spór. Póki co zakończył się umiarkowanym sukcesem (także ze względu na kampanię wyborczą), ale każda następna tego typu akcja będzie już tylko – cytując Leszka Millera – głosowaniem przez karpie nad przyspieszeniem Bożego Narodzenia.
W otoczeniu górnictwa i energetyki węglowej zmieniło się właśnie wszystko, w świadomości górniczych związkowców – zdecydowanie mało.
Po pierwsze, silne i rosnące naciski na dekarbonizację w UE wraz z wchodzącym w życie „Zielonym ładem” oznaczają, że dobre czasy dla górnictwa już w UE nie wrócą. Oczywiście, rząd zawierający porozumienia z górnikami w latach 2015-16 jak i strona społeczna mogły w dobrej wierze zakładać, że kryzys jest przejściowy i branża będzie jeszcze długo funkcjonować normalnie, ale sytuacja zmieniła się radykalnie i nieodwracalnie. Produkcja energii z węgla będzie coraz mniej opłacalna, zaś naciski na eliminowanie tego paliwa coraz silniejsze. Oczywiście jest to decyzja de facto polityczna z silnym rysem ideologicznym i niekoniecznie mająca coś wspólnego z rynkiem, niemniej jest i UE będzie ją bezwzględnie egzekwować. Hipotetycznie możemy zakładać, iż pojawi się jakaś nowa technologia czystego wykorzystywania węgla, np. do produkcji wodoru lub nieemisyjnego pozyskiwania energii, ale jest to na chwilę obecną czysta teoria.
Po drugie – po raz pierwszy od dwóch dekad mamy sytuacje w której opozycja nie licytuje się z rządzącymi na to, kto będzie lepiej dbał o branżę górniczą, lecz przerzuca się coraz bliższymi datami całkowitego odejścia od węgla. A fakt, że robią to dla zyskania poparcia wyborców, wskazuje z kolei na zmianę nastrojów społecznych, które coraz bardziej będą zmierzały w stronę ochrony klimatu, czystej energii itp.
Po trzecie – uzyskana zgoda UE na pomoc publiczną de facto oznacza, że nie ma już szans na dofinansowanie tej branży jakimikolwiek środkami publicznymi. Mało tego: UE ma w ręku narzędzie, którym może (poprzez żądanie zwrotu już udzielonej pomocy publicznej) faktycznie ten sektor postawić w stan upadłości.
Generalnie wszystkie czynniki decydujące o pozycji negocjacyjnej górnictwa z rządzącymi są dziś nieodwracalnie niekorzystne.
Z powyższego wynika, że w dzisiejszej sytuacji dla górnictwa jest jeden sposób funkcjonowania, który można opisać jako „powolne opadanie”. Można go rozsądnie wydłużać i utrzymywać sterowność, ale nie ma nas na ponowne nabranie wysokości. Maksymalne wydłużanie tego opadania cel, który jest realistyczny i da się go osiągnąć
W zasadzie to jedyna rozsądna i realistyczna ścieżka działania dla tego sektora. Rząd PiS jest akurat z punku widzenia branży węglowej najprawdopodobniej ostatnim rządem, z którym da się wynegocjować najsensowniejsze warunki miękkiego lądowania branży. Ma to kilka przyczyn.
Niezależność energetyczna, w tym wykorzystanie krajowych surowców i ochrona własnego rynku, jest jednym z istotnych wektorów politycznego działania. Jest to rząd jednak mocno asertywny wobec UE, zatem należy założyć, że będzie w miarę skutecznie opierał się naciskom na szybką dekarbonizację. Ponadto tego typu pakt będzie dla tego środowiska politycznego wyborczym atutem. Pierwszy rząd Zjednoczonej Prawicy wykazał się sporą skutecznością w reformowaniu górnictwa po 2015 roku, a także jego długofalowa strategia energetyczna zakłada stopniowe i zrównoważone odchodzenia od węgla.
Lepszego partnera ta branża mieć nie będzie. Generalnie celem nie może być eskalacja przywilejów (za które już nie ma i nie będzie z czego płacić), natomiast winno być nim zachowanie bezpieczeństwa zatrudnienia i godnych dochodów na najbliższe dwie dekady, tak aby ktoś, kto dziś rozpoczyna pracę w tym sektorze, miał pewność dopracowania do emerytury. Drugim elementem jest takie ustalenie mechanizmu kształtowania płacy, która przy zachowaniu rozsądnego poziomu zarobków będzie miała efekt motywacyjny, ale także pozwalający na elastyczność. Tutaj nic nowego wymyślać nie trzeba znany i stosowany na rynku system zarzadzania rzez cele (MBO) z istotnym elementem solidarnościowym powinien być akceptowalnym rozwiązaniem. Taki system rozsądnie wynegocjowany i „zabetonowany” na 20-25 lat musi być podstawą funkcjonowania branży.
Oznacza to również wyzwanie dla właściciela i zarządcy tego sektora. Poziom kontroli nie tylko korporacyjnej, ale też czysto zarządczego nadzoru musi być wysoki i realnie egzekwowany. Kluczem powinna być skoordynowana polityka personalna, polegająca na zarządzaniu kadrami w obrębie branży – także w ten sposób, że pracownicy zakładów, które będą miały nadmiar kadry, będą mogli znajdować pracę w innych kopalniach. Kolejną sprawą jest nadzór na prezesami spółek, aby uniknąć nieuzasadnionych ustępstw wobec załogi, które spowodują konieczność podobnych ustępstw w innych spółkach czy balansowanie wydobyciem i importem węgla w sposób zapewniający równowagę Oczywiście nie chodzi o ręczne sterowanie rodem z PRL, lecz proces zarządczy, jaki prowadziłby na rynku także prywatny właściciel wobec swoich aktywów. Jest ku temu także uzasadnienie formalne: pomoc publiczna wynegocjowana z KE po 2025 roku nie jest wszak przeznaczona na rozwój tej branży, lecz na jej stopniowe zmniejszanie zgodnie z polityką UE. Dlatego rządzący mają tu znacznie większe pole manewru, niż w innych branżach, nie narażając się na zarzut naruszania zasad konkurencji.
Jest to wyzwanie głównie dla rozgrywających sektor od dekad związkowców. Nie jest łatwo odejść od metody walki, która od zawsze działa, tyle tylko, że w ciągu ostatnich trzech lat sytuacja zmieniła się bardziej radykalnie niż przez ostanie dwieście. Jeśli nie będzie rozsądnego kompromisu teraz, to za pięć lat nie będzie już na niego szans.
Dawid Piekarz, Wiceprezes Instytutu Staszica
Foto: Pixabay