Kiedy pada stwierdzenie, że polityka jest grą, odzywają się obłudne głosy oburzenia. Bo przecież to sztuka dbania o dobro wspólne, Arystoteles, Akwinata i Jan Paweł II. Grać można i w szlachetnym celu. Do pokerowego turnieju może zasiąść gracz, który rozpaczliwie próbuje zdobyć pieniądze na leczenie dziecka, pokerzysta, który ewentualną wygraną przepuści w kasynie albo ktoś, czyim jedynym celem jest oskubanie do cna przeciwnika. Niemniej o wygranej decydują umiejętności, a nie szlachetne cele. Czy siadający do trudnej rozgrywki o obronę suwerenności przed zakusami brukselskich urzędników mają tego świadomość? Nikt ich nie będzie rozliczał z powodów, dla których do stolika usiedli, ale z wyników rozgrywki.
Coraz bardziej agresywna, przesycona ideologią polityka Brukseli, która tylnymi drzwiami próbuje przekształcać Europę w państwo federalne, nie jest wymysłem rządu PiS. Nie jest nawet, jak lubią podkreślać bliscy opozycji komentatorzy, prawicową obsesją. Dyskusja na temat nader swobodnej interpretacji unijnych traktatów przez Komisję Europejską (ciała niepochodzącego przecież z demokratycznego wyboru) i posługiwania się TSUE niczym pałką na niepokorne kraje toczy się w całej Europie. I w Polsce, i w lewicowej Hiszpanii, i w progresywnej Francji. Nawet w Niemczech, którym owa pełzająca federalizacja ma w konsekwencji posłużyć.
Prawdą jest również, że orzeczenia w sprawie prymatu fundamentalnych praw krajowych nad radosną twórczością eurobiurokratów zapadały w sądach konstytucyjnych – lub instytucjach stanowiących ich odpowiedniki – w różnych państwach. Polski Trybunał Konstytucyjny przyjął jednak najdalej idące orzeczenie. Oprócz „oczywistych oczywistości”, jak to, że żadna umowa międzynarodowa nie może uchylić prymatu polskiej konstytucji, znalazły się w tym orzeczeniu również zapisy kontrowersyjne. Na przykład faktyczne stwierdzenie, że o tym, czy TSUE w swoim orzecznictwie nie wychodzi poza traktaty, decydować mają organy polskie.
Nie chcę wchodzić w szczegóły, nie czuję się kompetentny, by dokonywać wykładni prawa konstytucyjnego i prawa europejskiego. Skupmy się na sytuacji politycznej: polski rząd usiadł do pokera z wytrawnymi graczami. Gracze ci nie tylko są mistrzami, nie tylko opanowali sztukę szulerki na wysokim poziomie, ale też mają portfele pełne pieniędzy. Przy całej sympatii dla broniących naszej suwerenności – bo o to naprawdę toczy się gra – tych cech polskim graczom nie sposób przypisać.
Wiemy, co rząd myśli o wyroku TK. Wiemy, co myśli o nim opozycja. Ale nie wiemy, czy i jakie są pomysły na rozgrywkę. Czy mamy sojuszników, którzy poprą nasze stanowisko, gdy przyjdzie do sądu nad Polską w unijnych gremiach? A przyjdzie bardzo szybko. Czy istnieje plan taktyki negocjacyjnej z Komisją Europejską? Czy będziemy umieli pozyskać środki z Krajowego Planu Odbudowy? Trzeba pamiętać, że jeszcze niedawno rząd promował na nośnikach reklamowych miliardy z KPO. Teraz trudno będzie przekonywać, że te środki w zasadzie nie są nam potrzebne.
Mam równy dystans i do stańczykowskiego wyszydzania narodowych zrywów jako szkodliwej głupoty, i do zachwytu nad każdym bezsensownym a brutalnie stłumionym zrywem. Bo czasami najbardziej racjonalnym krokiem jest wdanie się w przegraną walkę, aby uniknąć w dłuższej perspektywie większych strat. Jednak pamiętać należy, że takie dylematy zdarzają się w sytuacjach naprawdę podbramkowych, gdzie nie ma już możliwości użycia narzędzi dyplomatycznych albo skrzyknięcia sojuszników. Dzisiaj z pewnością nie mamy do czynienia z taką sytuacją, a jedynym narzędziem, które może okazać się skuteczne, jest dyplomacja wsparta przez sojusze. Nie z mocarstwami unijnymi, do których Polska nie należy i zapewne nigdy należeć nie będzie, ale ze średniakami.
Nie jest w interesie Polski i Polaków, aby ziścił się następujący scenariusz: najpierw solidny łomot, aby odstraszający przykład naszego kraju zniechęcił innych średniaków do kwestionowania prymatu Brukseli, potem wycofanie się z podkulonym ogonem, a w końcu wpisanie do martyrologium prawicowych rocznic „powstania październikowego” – nieudanego i umacniającego w konsekwencji antynarodowe tendencje w unijnym aparacie.
Marcin Rosołowski
Rada Fundacji Instytut Staszica
Więcej: pixabay.com