top of page

Monolog prezydenta

23 maja 2023

„- Rozumiem, że teraz jest pan smakoszem win i pewnie whisky?

- Nie, silne alkohole to nie dla mnie. Piwo też nigdy nie było moim ulubionym trunkiem”.

To mogłoby służyć za motto recenzji z „Prezydenta”. Jeśli ktoś sądzi, że pan Kaczorowski w odpowiedzi zapytał o rozmaite niedyspozycje byłego prezydenta, o zalew memów w Internecie, to się potężnie myli. Nawet coś, czego nie dało się uniknąć, czyli słynna „charkowska niedyspozycja” została wstydliwie ukryta w dalszej części książki i rozbrojona pytaniem z tezą – o podstępne „podlanie” głowy państwa przez abp Głódzia, zdecydowanie negatywnego bohatera dla obu panów Aleksandrów.

Właściwie odnosi się wrażenie, że pan Kaczorowski jest zbędnym przerywającym monolog byłego prezydenta. Znawcy win, przyjaciela największych tuzów europejskiej polityki, poligloty, który non stop żartuje z kolegami politykami z Europy i USA najdoskonalszą angielszczyzną bądź znakomitym niemieckim (umiejętności te jako prezydent skrzętnie ukrywał przed gawiedzią). Jednej z najbardziej zasłużonych dla Ukrainy osób – nawiasem mówiąc, nieproporcjonalnie rozbudowanym wątkiem jest zaangażowanie Aleksandra Kwaśniewskiego w kwestie ukraińskie. Tu czuje się pewnie i może się jedynie chwalić, nie ujmując mu realnych zasług. Powtarza jednak opinie o rzekomej pasywności obecnego rządu w sprawach ukraińskich.

PRL to zawsze trudny temat dla komunistycznego aparatczyka. W sukurs przychodzi jednak pan Kaczorowski – tak, by eksprezydent nie musiał sam wygłaszać zawiłych deklaracji. „Wychodzi jednak sporo rzetelnych książek (…), z których można się dowiedzieć, że PRL był także okresem modernizacji i industrializacji, przemiany Polski w kraj przemysłowo-rolniczy. Polska po wojnie wydobywa się z zacofania, z analfabetyzmu, z ogromnej biedy”. „To prawda” – wspaniałomyślnie przyznaje Kwaśniewski. Żaden z panów nie zadaje sobie pytania, czy bez jarzma komunizmu te przemiany nie byłyby bardziej efektywne. Żaden nie spyta jak to się stało, że ów triumfalny pochód ku uprzemysłowieniu i rozwojowi był tak pełen sukcesów, że od końca lat siedemdziesiątych Polska szybko staczała się w niesamowity kryzys i nędzę. A kryzys był, owszem. Prezydent Kwaśniewski, minister w rządzie PRL, ujawnia, że nie zdecydowali się z żoną na drugie dziecko, bo w latach 80. wszystkiego brakowało. Zwłaszcza ministrom.

Takie wynurzenia budzą uśmiech, ale są w książce i takie, które budzą niesmak. Na przykład moralizatorstwo przy okazji sprawy Jedwabnego. Zaczyna się z grubej rury – polski antysemityzm. Wedle Aleksandra Kwaśniewskiego, w 1968 roku w Polsce mieliśmy wszechwładnego demiurga Moczara, który opętał nawet dobrotliwego Gomułkę i antysemicką tłuszczę, czyli zwykłych Polaków, co było widać w panaaleksandrowym Białogardzie. Jedwabne? Prezydent Kwaśniewski stanął w prawdzie. Nie zdołali doszlusować do jego poziomu małostkowi mieszkańcy Jedwabnego. Otóż, peroruje oburzony Kwaśniewski, przy okazji uroczystości brali po 5 euro od cudzoziemców za udostępnienie toalety, a budzi to złe skojarzenia w kontekście polskiego szmalcownictwa. Gdyby zatem udostępniali je za darmo, byliby niczym Sprawiedliwi? Idiotyzm takich porównań pan Kaczorowski przełyka bez komentarza. Podobnie jak mimowolnie komiczne stwierdzenia, na przykład o dobrym burmistrzu Jedwabnego, który nie zgadzał się ze złymi mieszkańcami i tak mu zatruto życie, że biedaczek aż wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Nie znam losów burmistrza ale sądzę, że nie wyjechał myć auta na Greenpoincie, a owo „wygnanie” ściśle wiąże się z jego zaangażowaniem w kwestię Jedwabnego.

I jeszcze coś, niezwykle charakterystycznego. O ile nawet Michnik, mimo fanatycznej obrony okrągłostołowych układów i osłaniania postkomunistów własną piersią, nie jest w oczach prezydenta Kwaśniewskiego do końca krystaliczny. Z wyrzutem stwierdza, że nagranie Rywina było zagraniem poniżej pasa. Nie propozycja Rywina, ale nagranie tegoż przez szefa „Wyborczej”. Jest jednak postać, która kilkakrotnie pojawia się w książce i zawsze jako geniusz tudzież autorytet. To Jerzy Urban. Urbana jako autorytet przywołuje Kwaśniewski, gdy dywaguje o polskim antysemityzmie – Urbana i wymyślony ponoć przez niego termin „judaizacja zła”. Mówiąc w skrócie, chodzi o to, że jeśli Polak wydawał Żyda Niemcom, to mówienie o „polskim szmalcownictwie” jest jak najbardziej uprawnione, ale już zwracanie uwagi na nadreprezentację Żydów w UB to „judaizacja zła”. Bo wówczas zło nie ma narodowości. Fakt, w kwestii zła kto jak kto, ale Urban był wybitnym autorytetem, niczym Błochin w strzelaniu.

Były prezydent w swoim monologu, niekiedy przerywanym przez pana Kaczorowskiego, stara się trzymać poprzeczkę wysoko i kokietując czytelnika, że i on należy do tej ligi, co Prodi czy Kohl. Jeśli nie pod względem politycznej rangi, to na pewno jeśli chodzi o przynależność do tej samej sfery. Ale czasami maska opada. Na przykład wtedy, kiedy opowiada, jak to szusował na nartach w Aspen. Tam, drodzy Polacy, w restauracji na dole zwykły hamburger z kieliszkiem szampana kosztuje, bagatela, sto dolarów. Ale po lewej siedzi Jack Nicholson, po prawej też ktoś sławny. I ta marna stówa papieru, objaśnia nasz były prezydent, to bilet wstępu do innego świata.

Możliwe, ale cały czas jako turysta, a nie potencjalny obywatel tego wielkiego świata. W czym zresztą upewnia nas ta książka.


Aleksander Kwaśniewski: Prezydent: w rozmowie z Aleksandrem Kaczorowskim. Kraków, Znak, 2023.


Foto: pixabay.com

bottom of page