„Pozostają właścicielami znanych marek, a ich produkty zalewają świat” – twierdzi David De Jong. I to prawda. Niemieckie koncerny – symbol wysokiej jakości i tradycji w wielu sektorach rynku – stanowią mocny fundament kwitnącej niemieckiej gospodarki. Jeżeli chodzi o wspomnianą tradycję to, jak dowodzi autor „Nazistowskich miliarderów”, jest traktowana ona w sposób nader wybiórczy. Jeżeli mówimy o braku rzeczywistych rozliczeń ze zbrodniczą przeszłością, nawet w sferze gestów, to niemieckie firmy są tu znakomitym przykładem.
Holenderski dziennikarz o żydowskich korzeniach przez lata zajmował się kwestią krwawych pieniędzy, które legły u podstaw wielu rodzinnych fortun. Powszechnie znana jest kwestia korzystania przez przedsiębiorstwa działające w Rzeszy Niemieckiej z niewolniczej pracy przymusowych robotników, ale to przecież nie jedyne „innowacyjne” pomysły na zwiększenie fortun lub rozbudowę działalności. Równie intratne były np. zamówienia dla nazistowskiego aparatu: Hugo Boss był firmą rekomendowaną do szycia mundurów dla SA i SS, a i z niewolników korzystał nader chętnie. Tak zwana aryzacja żydowskich przedsiębiorstw (pod tym terminem kryje się zwykłe złodziejstwo w stylu znanym nam z PRL) była kolejnym zastrzykiem łupów.
Mało znaną, a ciekawą stroną tej historii kryminalno-gospodarczej jest ambiwalentne zachowanie Stanów Zjednoczonych. Aż do Pear Harbor stosowano zasadę „business as usual”, a po 1945 roku Amerykanie nader niechętnie patrzyli na próby rozliczania niemieckiego biznesu z nieprawnie nagromadzonych bogactw. O ile w przypadku wąskiego grona polityków i decydentów przeprowadzono pewne rozliczenia, zmitologizowane jako „denazyfikacja”, to w przypadku gospodarczej elity III Rzeszy niczego takiego nie było. Przykładem może być Guenther Quandt, który dzięki funkcjonowaniu w powiązaniu z nazistowskim aparatem władzy dorobił się miliardów, ale został uniewinniony dzięki absurdalnemu tłumaczeniu, że do NSDAP wstąpił pod szantażem.
Trzeba mieć świadomość, że znaczna część olbrzymich kapitałów, którymi obracają globalne koncerny z niemieckimi korzeniami, powstała dzięki ludobójstwu, zwykłemu złodziejstwu i wspieraniu ludobójczego reżimu. PR-owskie zagrywki polegające na rzuceniu ochłapów garstce byłych przymusowych robotników czy wspieraniu różnego rodzaju fundacji nie stanowią w żadnym stopniu zadośćuczynienia za przeszłość. Przeszłość ciągle nierozliczoną. Bo o ile Niemcy nauczyli się, że publiczne bicie się w piersi nic nie kosztuje – zwłaszcza, gdy można na nim budować pozycję recenzenta demokracji w całej Europie – to na sięganie do kieszeni nie mają żadnej ochoty.
David De Jong: Nazistowscy miliarderzy: mroczna historia najbogatszych przemysłowych dynastii Niemiec. Katowice, Sonia Draga, 2023.
(rk)