top of page

Cenzura to nie bzdura! Media społecznościowe czy aspołeczne?

22 stycznia 2021

Przy obecnej potędze mediów społecznościowych, wpadnięcie w pułapkę rozrywki w przestrzeni wirtualnej jest tylko kwestią czasu. Wraz ze swoim pojawieniem się na rynku Facebook, Twitter, a do niedawna także komunikator Gadu-Gadu czy serwis Nasza Klasa, oferowały użytkownikom praktycznie nieograniczone możliwości aktywnego funkcjonowania w cyberprzestrzeni. To właśnie media społecznościowe dają nam możliwość błyskawicznego kontaktu z osobami oddalonymi o setki tysięcy kilometrów, co doceniliśmy szczególnie zwłaszcza w czasie pandemii. Media społeczne są wręcz wszechobecne na każdym kroku potwierdzając teorię Marshalla McLuhana o funkcjonowaniu globalnej wioski. Ten medal ma jednak dwie strony. Wystarczyło kilkanaście lat od uruchomienia pierwszych platform tego typu o zasięgu globalnym, abyśmy przestali wyobrażać sobie życie bez dostępu do wszelkiej maści „społecznościówek”. A to dopiero początek problemów…


Korzyści, ale i zagrożenia

Skala naszej zależności od mediów społecznościowych jest dziś ogromna. To one wypełniają nam wolny czas, oferują różnego rodzaju gry, filmy lub muzykę, a także dają nieograniczony dostęp do informacji (co wykorzystuje się również w wojnie informacyjnej, w celach kampanii dezinformacji). Social media stały się medium pierwszego wyboru. Rok do roku znacząco wzrasta odsetek osób pozyskujących informacje o otaczającym je świecie właśnie z Facebooka, Twittera oraz Instagrama. Nie jest zatem żadnym zaskoczeniem, że tak ogromny potencjał wykorzystano, jako narzędzie promocji. Dziś nie trzeba już płacić za ogłoszenia w prasie, dzwonić do znajomych czy wysyłać setki e-maili. Użytkownicy mają wszystko dosłownie na wyciągnięcie ręki, dostępne za pomocą kilku kliknięć. Nie chodzi tu tylko o promocję marek i konkretnych produktów, lecz także (a może przede wszystkim) lansowanie w ten sposób całego pakietu wzorców zachowań i promocję konkretnego światopoglądu.

W ten sposób docieramy do sedna problemu. Bowiem pomimo niewątpliwych korzyści wynikających z powszechnej dostępności nowych technologii, a także mediów społecznościowych, coraz rzadziej zwraca się uwagę na zagrożenia, które się z nimi wiążą – a szczerze mówiąc, jest ich całe mnóstwo. Problem polega na tym, że nowe technologie i nowe media, dla współczesnego pokolenia przestały być zupełnie nowe, a co za tym idzie coraz częściej zaczęto bagatelizować oczywiste zagrożenia płynące z cyberprzestrzeni. Spore zamieszanie wywołało swego czasu ujawnienie przez Edwarda Snowdena informacji na temat systemu PRISM. Sporo mówiono wówczas o inwigilacji i o tym, że służby specjalne zbierały dane z serwerów m.in. Google, Facebook, Yahoo, Paltalk, AOL, Skype, YouTube i Apple. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że dostęp do tego typu danych oznaczał, dostęp do wiedzy o milionach użytkowników internetu. Począwszy od gustu muzycznego czy kulinarnego przez upodobania seksualne, aż po zainteresowania i hobby – wiedzą na ten temat chętni dzieliliśmy się sami i dzielimy się nią do dziś. Problem i związane z nim zagrożenia dość szybko został wyparty ze zbiorowej świadomości. Choć nie chcieliśmy go zauważać – nie znaczy to, że problem zupełnie zniknął. Wręcz przeciwnie. Przez kolejne lata cały system znacząco się rozwijał.


Cenzura stała się faktem

Media społecznościowe bardzo szybko stały się nową wersją tabloidu, przy których nawet najbardziej prymitywna prasa brukowa przypomina jedynie gazetkę szkolną. Pozostając medium pierwszego wyboru, z którego wielu użytkowników czerpało wiedzę, wyrabiało sobie poglądy na dany temat i angażowało się w dyskusje na tematy światopoglądowe, twórcy mediów społecznościowych utrzymywali, że nie pełnią wcale funkcji nadawcy. Przekonywali, że są czymś w rodzaju tablicy ogłoszeń, na której każdy może zamieszczać swoje informacje i dyskutować praktycznie na każdy temat. Problem w tym, że było to… kłamstwo.

Kłamstwo zostało jednak podparte solidnym fundamentem w postaci sekcji 230, która stanowi fragment Ustawy o Przyzwoitości w Komunikacji z 1996 roku. To właśnie ten zapis chroni właścicieli portali internetowych przed odpowiedzialnością prawną za treści publikowane w mediach społecznościowych przez strony trzecie. Jasne jest, że weryfikacja wszystkich treści publikowanych każdego dnia w mediach społecznościowych jest praktycznie niemożliwa. Sam Facebook – to miliardy użytkowników, a Twitter setki milionów. Sekcja 230 to zdjęcie odpowiedzialności, które twórcom tych portali jest bardzo na rękę.

W 2021 roku doszło jednak do przełomu. Powszechnie zaczęto mówić o stosowaniu przez media społecznościowe cenzury. Ujawniono blokowanie różnego rodzaju treści na wielką skalę, ale to jeszcze nie wszystko. Na własne życzenie użytkownicy mediów społecznościowych dali się zamknąć w bańce filtrującej (ang. filter buble), której mechanizm dość dosadnie ukazuje film „Social dillema” dostępny jeszcze w serwisach streamingowych. Poprzez zastosowanie swego rodzaju cenzury prewencyjnej użytkownik końcowy widzi jedynie to, co pozwalają mu zobaczyć algorytmy. Sen o wolnym internecie i swobodnym, nieograniczonym dostępie do danych i informacji na naszych oczach przerodził się w istny koszmar, przy którym wizja Orwella z „roku 1984” to niemalże namacalna już rzeczywistość.


Przebudzenie – czy nie za późno?

Na łamach tygodnika „Gazeta Polska” Piotr Grochmalski zwrócił uwagę, że dzień, w którym szef prywatnej firmy Facebook zablokował na swojej platformie prezydenta największego państwa świata, człowieka, który ma dostęp do kodów startowych arsenału atomowego, zamyka pewną epokę w historii demokracji. Zdaniem publicysty jest to dowód globalnej mocy grupy GAFAM (Google, Amazon, Facebook, Apple i Microsoft), która podzieliła między siebie wpływy w zachodnim świecie.

Trudno się z nim nie zgodzić, mając świadomość, że skupione wokół grupy GAFAM podmioty dysponują zasobami finansowymi większymi niż PKB wielu dobrze rozwiniętych krajów. Grochmalski mówi wprost o istnieniu cyberimperium i wskazuje również na jego alter-ego w postaci grupy BATX (Baidu, Alibaba, Tencent, Xiaomi), pozostającej pod wpływem Chińskiej Republiki Ludowej. To właśnie między tymi podmiotami toczy się na naszych oczach bój o przyszłość internetu, którego echa obserwujemy praktycznie w każdej sferze naszego życia

Trzeba mieć świadomość, że gra toczy się o dużą stawkę. Nie chodzi tylko o wpływy, lecz także o dostęp do danych, dający przewagę praktycznie na każdym froncie m.in. w biznesie, marketingu i polityce. O skutkach stosowania cenzury i bańki filtrującej w mediach społecznościowych ostrzegałem w poprzednim artykule dla DWU.TYGODNIKA. Zgadzam się jednak z szefową Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP dr Jolantą Hajdasz, która podkreśla, że dopiero wydarzenia ostatniego miesiąca, a przede wszystkim blokady kont Donalda Trumpa w mediach społecznościowych wielu osobom otworzyły oczy i uświadomiły, z jak poważnym zagrożeniem mamy do czynienia. Cóż… lepiej późno niż wcale.


Dr Piotr Łuczuk

Medioznawca, ekspert ds. cyberbezpieczeństwa. Adiunkt w Katedrze Internetu i Komunikacji Cyfrowej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Redaktor naczelny serwisu FilaryBiznesu.pl. Ekspert Instytutu Staszica.


Foto: pixabay.com

bottom of page